Jabłoniowy Sad to saga rodziny Zagórskich, przeczytałam właśnie drugi tom (a właściwie trzeci już też) i powoli zaczynam tęsknić za bohaterami. Bo rodzina Zagórskich chętnie każdego z Was przygarnie pod swój dach!
Pierwszy tom ("Szczęśliwy dom") przeczytałam w zeszłym roku (albo i wcześniej) i gdy teraz trafiłam na kolejne dwa tomy ucieszyłam się, ale równocześnie trochę obawiałam, czy pamiętam cokolwiek z pierwszego tomu. Jednak wystarczyło kilka zdań i od razu wszystko wróciło, każdy z bohaterów, ich problemy, radości i smutki. Poczułam się jakbym wróciła do swoich, którym kibicuję i jestem z nimi w każdej sytuacji.
Myślałam, że to niemożliwe, ale autorka tak płynnie opowiada tę historię, że nie ma szans nie przeżywać wszystkiego razem z bohaterami.
Tom drugi skupił się na Maryli i Anielce. Może i dobrze, bo sporo było niewiadomych w ich historiach... Głównym jednak tematem był powrót do ojczyzny brata Jana, czyli Alfreda. Powrót to za dużo powiedziane, przyjechał po pieniądze, jakie po śmierci rodziców mu się należały. Rodzina Zagórskich stanęła przed wyzwaniem, czy sprzedać dom, sad, czy księgarnię...? Każda z opcji była nie do przyjęcia, a jednak nie było wyjścia.
Konieczność podjęcia tej decyzji wywołała impuls i podjęcie wielu innych życiowych decyzji w rodzinie Zagórskich. Bo obserwując nastawienie ojca i jego walkę o wszystko wokół i córki postanowiły zawalczyć o swoje szczęście.
Maryla zapragnęła odzyskać ojca swoich dzieci, którego stracili przez nieporozumienia, a teraz on chce sobie układać życie z nową kobietą i jej dziećmi. Ale może wszystko zabrnęło za daleko, a Marcin woli spokojne życie z Paulinką od wybuchowej byłej żony...?
Anielka z kolei wyruszyła odnaleźć ojca swojej sioedmioletniej córki Ani, którego ukrywała przez rodziną. A może raczej ona ukrywała się przed nim... Czy błędy młodości mają prawo odebrać córce ojca? Czy jest w ogóle o co walczyć? Czy on ją jeszcze pamięta? W końcu najgrzeczniejsza z panien Zagórskich stworzyła sobie fikcyjną tożsamość! Ale o tym w książce...
Nie cierpię, gdy w książkach są rażące błędy i zwykle staram się je wytknąć, jednak czasem pojawiają się raczej błędy, które są urocze, choć oczywiście nie powinny się zdarzyć. W tej książce kilka razy zjedzone zostało "się", ale to drobiazg. Okazuje się, że bohaterki zostały nazwane przez autorkę siostrzenicami, mimo że chodziło o bratanice. I smaczek na koniec - bo z ostatniej strony - brat, który całą książkę był Alfredem stal się Albertem.
Ale nic to, książka do pochłonięcia w jeden dzień. Zachwyciła mnie kolejny raz. Bo nazwisko autorki daje gwarancję, że czytelnik spędzi przyjemnie czas w towarzystwie bohaterów książki.
Kilka Jej książek jeszcze przede mną, ale na pewno ich nie odpuszczę!
Książka oczywiście przeczytana w ramach wyzwania #czytambopolskie 😉 do którego to wyzwania nadal Was wszystkich zapraszam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każde Twoje słowo...