Strony

wtorek, 6 czerwca 2017

"Czereśnie zawsze muszą być dwie" Magdalena Witkiewicz

Magdalena Witkiewicz - dla mnie gwarancja jakości. Wybierając Jej książki wiem, że się nie zawiodę, że to będzie przyjemny czas, choć nie od razu tak było... dziś zdradzę Wam dlaczego i opowiem o najnowszej powieści!

                        

Zanim opowiem o książce przyznam się Wam, że moje pierwsze spotkanie z Magdaleną Witkiewicz nie było udane. Było to zaraz po premierze "Milaczka" – na okładce wielkimi literami napisane: Monika Szwaja poleca. Skoro poleca to znaczy, że jest genialne, akurat wszystkie Jej książki miałam przeczytane i szukałam nowego nazwiska. Byłam pewna, że to strzał w dziesiątkę, jednak nie było nam po drodze, nie pamiętam już nawet dlaczego, ale "Milaczka" nie doczytałam do końca. 
Tylko sobie nie myślcie, że autorka wylądowała na czarnej liście, o nie, sięgnęłam później po jakąś jej książkę i wpadłam po uszy. Co prawda nie udało mi się przeczytaćdo tej pory wszystkich, ale większość tak, a do "Milaczka" jeszcze wrócę, obiecuję!

Jako blogerce współpraca z wydawnictwem Filia marzy mi się od dawna, ale to takie marzenie nieosiągalne raczej, choć po wiele książek tego wydawnictwa sięgam w ciemno. I któregoś dnia Instagram woła do mnie z konta Magdy Witkiewicz, że blogerzy mogą się zgłaszać do autorki w sprawie egzemplarzy recenzenckich, wiecie, pomyślałam, że taki Poligon przepadnie wśród zgłoszeń... wyobraźcie sobie więc moje zdziwienie, gdy dostałam wielką paczkę z dużą czerwoną pieczątką, która jest już chyba znakiem rozpoznawczym autorki! 
                    

Więcej do szczęścia nie było mi trzeba, ale w środku czekała jeszcze niejedna niespodzianka. Ta malutka kopertka do dziś jest zamknięta... i wcale nie wiem, czy ją otwierać, tak pięknie jest zapieczętowana...

Ale teraz już nie będę krążyć wokół tematu tylko od razu powiem Wam, co tam wyczytałam...
To co lubię najbardziej to podział książki na części: dzięki temu, gdy kończę jedną część mogę spokojnie oderwać się od książki – odbieram to jak wskazówkę od autora: „A teraz przemyśl sobie te historię, oderwij się i wróć z przemyśleniami”.
W książce poznajemy Zosię, Marka oraz Szymona, ale i tak najważniejsza jest pani Stefania i pan Andrzej oraz ich historia. To niesamowite, jak los potrafi pokierować życiem ludzi.
Czy to możliwe by miłość przetrwała kilkadziesiąt lat, by ludzie czekali na siebie mając świadomość, że nigdy nie będą mogli być razem? I czy jest w ogóle szansa by na starość zaznali jeszcze szczęścia?
Zosia jest uczennicą ósmej klasy i ponosi konsekwencje za swoje pierwsze w życiu wagary, nie jest to właściwie takie straszne, bo ma jedynie dostarczyć obiad starszej pani do domu. Właściwie kara szybko przestaje być karą, bo młoda dziewczyna i starsza pani się zaprzyjaźniają. Jeśli nie wierzycie w Take przyjaźnie – Wasza sprawa, ja wierzę! I tak przez liceum, studia aż do pierwszej pracy ta znajomość kwitła, a każda środa była terminem ich spotkań.
                       
Naprawdę nie wiem, jak mam opisać Wam bohaterów nie zdradzając zbyt wiele treści, a dodatkowo nie dać się ponieść emocjom, które podczas czytania książki po prostu fruwały w powietrzu.
Więc po kolei:
Zosia pojawia się jako osmoklasistka, ale dopiero, gdy kończy studia, znajduje pracę i zakochuje się zaczyna się historia. Jej historia, bo tak naprawdę wszystko zaczęło się o wiele wcześniej...

Domyślacie się pewnie, że gdyby zakochała się w porządnym, oddanym i cudownym facecie to byłoby zbyt nudno, więc owszem – moim zdaniem Marek jest nieciekawym partnerem. Cały czas zastanawiałam się jaką brzydką prawdę skrywa, sama nie wiem, może gdyby była to żona to byłoby jakoś łatwiej... i czytelnikom to zrozumieć, i Zosi się odciąć. Ale nie... Tym bardziej, że Marek zostawił jej prezent odchodząc...

O pani Stefanii ciężko cokolwiek powiedzieć, bo jest ona głównie wsparciem dla Zosi, a ile tajemnic skrywała okazuje się dopiero po jej śmierci. Faktem jest, że zostawia Zosi swoje mieszkanie oraz dom w Rudzie Pabianickiej. Dom to może sporo powiedziane, stanowczo długa droga przed Zosią by przywrócić mu świetność... Kiedy jednak dziewczyna rzuca wszystko, wsiada w samochód i wyrusza w drogę poznaje Szymona, oj ten to dopiero ma tajemnice! Ale to nie zmienia faktu, że jest jedyną osobą, jaką Zosia zna, nie próbował jej zamordować ani zgwałcić, więc gdy już nie miała innego wyjścia zaufała mu. A potem małymi krokami przerodziło się to w przyjaźń... tylko dlaczego wszyscy tak dziwnie reagowali, gdy mówiła, że jest taksówkarzem...?

Życie Zosi, Marka i Szymona opisane w książce przeplata się z historią opowiadaną przez pana Andrzeja, ale w tej kwestii nie pisnę ani słowa, bo to po prostu trzeba przeczytać. Ta opowieść, tajemnicza kobieta, skarby znalezione w domu oraz pamiątki po pani Stefanii łączą się w cudowny splot, który otula nas niczym koc... i jestem pewna, że masz ochotę przysiąść w fotelu z tą książką w ręku i zanurzyć się w tym kocu i tej historii!

Mówią, że to najlepsza książka Witkiewicz... możliwe, ale przeczytałam ich już trochę i wiem, że kolejna będzie jeszcze lepsza! Bez względu na to, ile razy na profilach autorka będzie „jęczeć”, że w życiu nie zdąży w wyznaczonym terminie – nie zrobi nam tego!

                             

Aha, a kopertę rozpieczętowałam ;)

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Magdalenie Witkiewicz. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każde Twoje słowo...