Śniegu za oknem brak, więc o atmosferę trzeba starać się podwójnie... albo i potrójnie. Więc działam jak mogę ;)
Zdjęcie nie jest najlepsze, a w oknie wychodziło w ogóle fatalnie, niestety, nic lepszego nie udało mi się zrobić.
Wycinanie tego miasteczka to był po prostu koszmar! Ale efekt mnie zadowala do tego stopnia, że co tam ślęczenie z nożyczkami i wycinanie drobiazgów po nocy.
Mam w planach jeszcze jutro zajrzeć tu i pochwalić się prezentami jakie do mnie dotarły od autorek innych blogów, być może znajdziecie w święta czas by je odwiedzić... w końcu każda okazja do poznania nowych miejsc w blogosferze jest dobra!
Na święta nieco zniknę pewnie, bo czekają mnie dwie Wigilię, a pierwszy dzień świąt tradycyjnie spędza się u dziadków mojego męża.
No tak, pytałam Was o różne tradycje w związkach, dziękuję za Wasze odpowiedzi w komentarzach!
Też Wam kilka zdradzę ;)
Zacznę od tego, że jestem ze śląska, a mój mąż z "zagranicy" czyli z Sosnowca. Ekhm, mąż mojej siostry też, dodam na jego obronę...
U mnie koniecznie zupa grzybowa z uszkami, które pół dnia lepimy, liczymy i pilnujemy, żeby dla każdego było tyle samo, w jednym z nich znajduje się migdał - na szczęście. Wszystko musi być robione przez nas.
U mojego męża jada się barszcz czerwony. Też z uszkami, niestety kupnymi. Barszczyk też nie jest domowy. Dodatkowo mają całe mnóstwo sałatek rybnych, śledziowych - u mnie nie ma ani jednej. No i wszystko jadają na ciepło, ciągle podgrzewają jedzenie by postawić na stole, pojeść i znowu podgrzać, bo wiadomo, że w święta ciągle się je.
U mnie nikt nie zawraca sobie tym głowy... a już karp na zimno - palce lizać. Normalnie, podchodzisz do lodówki, z talerzykiem, wyjmujesz kawałek karpia i udajesz się do stołu zjeść i oblizać palce. No gdzież bym grzała piekarnik co godzina! Bo ja karpia jem na okrągło aż do Sylwestra, a w Sylwestra też, chyba, że już braknie.
U teściów też wiesza się na choince cukierki - co jest dla mnie idiotyczne, bo nikt z nich nie przechodzi obok niej obojętnie, więc do wieczerzy już dawno cukierków na niej nie ma :)
I mają jeszcze jedną tradycję, dość miłą, w pierwszy dzień świąt cała rodzina spotyka się u dziadków, rodziców mojej teściowej. Teściowa ma trzy siostry. Dziadkowie mają mały domek, taki pokój 3 na 4 metry i kuchnie. I teraz uwaga! W tymże pokoju mieści się jakieś 30 osób. Plus dzieci, teoretycznie ósemka, ale jak zaczną się plątać między nogami to ma się wrażenie, że się rozmnożyły. I wszystkim jest wygodnie. I miło. I rodzinnie.
I fajnie, że kolejny raz tam pojadę. Wy też kochacie te święta?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każde Twoje słowo...